Pracuję w poradni psychologiczno-pedagogicznej, która działa zgodnie z przepisami prawa oświatowego oraz standardami świadczenie pomocy specjalistycznej. Dla rodziców zwanych „roszczeniowymi” przepisy te mogą być odbierane jako ograniczające, ale także niejasne lub niejednoznaczne. Tę niejednoznaczność próbują interpretować na własną korzyść i w celu zaspokojenia potrzeb swoich i ich dziecka. Zazwyczaj są to rodzice dobrze wykształceni, poszukujący, a współczesne technologie, zwłaszcza bardzo łatwy dostęp do Internetu, sprzyjają podnoszeniu ich świadomości i wymagań.
Roszczeniowi rodzice czy troskliwi rodzice?
Obserwuję od kilku lat w moim środowisku zawodowym coraz częstsze używanie terminu „roszczeniowi rodzice”. Sformułowanie to ma zdecydowanie pejoratywny charakter. Używa się go na określenie trudnej relacji lub rozmowy z rodzicami mającymi, zdaniem logopedy, nieuzasadnione lub nadmierne oczekiwania. Zwykle taka rozmowa ma burzliwy przebieg i kończy się wysokim poziomem stresu po obydwu stronach. Cechą charakterystyczną takiej rozmowy jest język żądań i oczekiwań rodziców.
Roszczeniowi rodzice czy troskliwi rodzice?
Z uwagi na to, że osobiście nie używam tego określenia w odniesieniu do postawy rodziców, zaczęłam się uważniej przyglądać i przysłuchiwać opowieściom o roszczeniowych rodzicach. Z zaciekawieniem sięgnęłam także po definicję terminów „roszczenie”, „roszczeniowy”, „rościć” do Słownika Języka Polskiego.
- „Roszczenie” z punktu widzenia prawa cywilnego, jest uprawnieniem do żądania od określonej osoby określonego świadczenia lub zaniechania działania.
- „Roszczeniowy” to odnoszący się do roszczeń prawnych lub wyrażający się w nieuzasadnionych lub nadmiernych żądaniach.
- „Rościć” to zgłaszać prawo, pretensję do czegoś.
Z przytoczonych objaśnień wynika, że roszczenie jest czymś uprawnionym, ale i nieuzasadnionym lub nadmiernym jednocześnie.
Zrobiłam także mikrosondę wśród koleżanek. Zapytałam, co kryje się, ich zdaniem w analizowanych określeniach. W swoich odpowiedziach szczególnie uwypukliły charakter relacji pomiędzy nimi a rodzicami: rodzice żądają oczekiwanego przez nich samych sposobu postępowania, a logopeda ma to wykonać i postępować zgodnie z tym oczekiwaniem. Swoje stanowisko i oczekiwania wyrażają językiem żądań, nie używają języka neutralnego i nie planują ustępstw. Zazwyczaj jest trudne do realizacji, gdy oczekiwania i wyobrażenia rodziców nie zgadzają się z możliwościami logopedy zatrudnionego w instytucjach, działających w ramach określonych przepisami prawa. Mogą się także nie zgadzać z zasadami prowadzenia terapii logopedycznej, którymi kieruje się konkretny logopeda oraz jego wiedzą i doświadczeniem zawodowym. Najczęściej jednak rodzice nie są specjalistami w kwestii prowadzenia terapii logopedycznej, choć mogą myśleć, że po zgłębieniu Internetu, posiadają już potrzebną wiedzę.
Mama Franusia
Franuś miał ponad dwa lata i przyszedł z mamą do poradni z powodu opóźniającego się rozwoju mowy. Z uzyskanych informacji wynikało, że chłopiec nadal karmiony jest w sposób naturalny. Otrzymywał także inne pożywienie, ale kilka razy dziennie ssał pierś. Wyjaśniłam mamie dziecka, jaki negatywny wpływ na rozwój mowy ma przedłużony okres karmienia piersią (lub butelką ze smoczkiem), zachęcałam do zaprzestania karmienia piersią, omówiłam konsekwencje dla rozwoju mowy, jednak nie udało mi się przekonać do zmiany. Mało tego: na kolejną wizytę mama Franusia przyszła z kilkoma arkuszami kartek, gęsto zapisanych informacjami zaczerpniętymi z różnych stron internetowych na temat dobroczynnych skutków karmienia naturalnego. A potem odbył się egzamin. Zostałam odpytana z mojej wiedzy na temat karmienia dzieci i skonfrontowana ze stanowiskiem innych specjalistów. Było dla mnie oczywiste, że dyskusja nie ma sensu, gdyż mama chłopca ma już bardzo ugruntowane poglądy i nie zamierza zastosować się do moich zaleceń. Każda z nas pozostała przy swoim zdaniu. Dyskusja z silnym systemem przekonań drugiej osoby nie przynosi zwykle kompromisu. Ja ze swojej strony mogłam tylko zaakceptować tę postawę. Po roku Franuś ponownie został przyprowadzony na diagnozę logopedyczną, zrobił wyraźny postęp w rozwoju mowy czynnej i, niestety, miał już bardzo mocno utrwaloną wadę artykulacji pod postacią masywnego sygmatyzmu interdentalnego. Ta wada bardzo często jest następstwem przedłużonego okresu spożywania przez dziecko pokarmu na drodze ssania.
To naturalne, że rodzice dążą do stworzenia swojemu dziecku jak najlepszych warunków do rozwoju. To także naturalne, że poszukują pomocy specjalistycznej, gdy dziecko jej wymaga. Nie może dziwić fakt, że rodzice tworzą sobie jakieś wyobrażenia o tym, jak będzie przebiegała pomoc udzielana ich dziecku. I że sami wiedzą najlepiej co jest dobre, a co nie dla ich dziecka. Przychodząc do logopedy lub innego specjalisty bardzo często oczekują, że zostaną utwierdzeni w swojej wizji. Konfrontacja z innym spojrzeniem na problemy dziecka może być trudna, a nawet bolesna dla wielu rodziców. To może wywoływać sytuację pojawiania się roszczeń.
Co by się działo, gdyby słowo „roszczeniowi” zastąpić słowem „troskliwi” lub „zaradni” rodzice?
Gdy uważnie wysłucha się racji rodziców, zapozna z ich punktem widzenia, zrozumie ich intencję i ją zaakceptuje, to można zobaczyć osoby nie roszczeniowe, ale zagubione, przestraszone i lękowe, nieraz już bardzo boleśnie doświadczone przez życie. Nauczyły się, że o swoje trzeba walczyć, bo inaczej niczego się nie osiągnie (ze szczególnym akcentem na usługi ze strony publicznej służby zdrowia i oświaty). Można usłyszeć historie wielokrotnych negatywnych doświadczeń przy poszukiwaniu terapii dla dziecka. Można zobaczyć niepogodzenie się i ogromny ból związany z trudami bycia rodzicem, a także bycia nierozumianym. To jest w sumie smutny obraz rodzicielstwa.
Trudność kontaktu z takimi rodzicami polega, co już wcześniej zostało zauważone, na stylu rozmowy rozpoczynającej się od żądania. Język żądań może uruchamiać postawę obronną u logopedy, a to z kolei prowadzić do dyskusji z grą „Tak, ale…” w tle. To eskaluje napięcie i komplikuje szukanie rozwiązań.
Tata Kazia
Przyjęty na terapię logopedyczną Kazio, lat sześć, miał nieukończony rozwój artykulacji w zakresie głosek sz, ż, cz, dż. Omówiłam z ojcem chłopca proponowany plan terapii i oznajmiłam, że najpierw nauczę Kazia wymawiać głoskę sz, co jak wiedzą logopedzi, jest często pierwszym krokiem do wywołania artykulacji pozostałych głosek szeregu przedniojęzykowo-dziąsłowego. Jednak tata Kazia uznał, że najważniejsze jest, aby chłopiec najpierw nauczył się wymawiać głoskę ż. „Bo najważniejsze, proszę pani, jest, aby Kazio mówił ż i niech pani go nauczy.” powiedział. Swoje oczekiwania wyrażał bardzo stanowczo i pryncypialnie żądając poprowadzenia terapii w jedyny słuszny, jego zdaniem, sposób. Było trochę dyskusji w stylu „Tak, ale…”, na szczęście szybko ją zatrzymałam. Poszukując rozwiązania zaproponowałam, aby w domu tata ćwiczył z dzieckiem wymowę głoski ż, a ja tymczasem w poradni zajmę się obiema, to jest i sz i ż. Wiadomo, że po wywołaniu głoski bezdźwięcznej, jaką jest sz, odpowiednia głoska dźwięczna pojawia się w sposób naturalny, zatem żadna szkoda nie mogła się Kaziowi wydarzyć. Tata chłopca ignorował moje ćwiczenia związane z wywołaniem i utrwalanie głoski sz, a podkreślał sukcesy syna w posługiwaniu się głoską ż. Ostatecznie najważniejsze było to, że Kazio zaczął prawidłowo mówić.
Uważne wysłuchanie rodziców, dokonanie analizy ich oczekiwań, urealnienie żądań, oparcie się na znajomości przepisów prawa oświatowego, szukanie i negocjowanie rozwiązań może być kluczem do zaprzestania eskalowania napięcia, a tym samym da podwaliny do dalszej, dobrej współpracy. Ważne jest także, aby w określeniu „roszczeniowi” widzieć to, co mówi definicja, czyli uzasadnione oczekiwania oraz aby spróbować nadać inne znaczenie postawie rodziców – zobaczyć w niej troskę i miłość do dziecka.