Na granicy - terapia dzieci bilingwalnych

Dodano: 27 grudnia 2019
analogie

Nie będę się dzisiaj skupiać nad wyjaśnianiem czym jest bilingwinizm, ale spróbuję opowiedzieć o swoich terapiach prowadzonych z dziećmi biinwalnymi, tzn. posługującymi się w zrównoważony sposób w dwóch lub więcej językach. Zacznijmy od tego, że według szacunkowych danych, ponad połowa ludzi na świecie jest dwujęzyczna. Generalnie osoby bilingwalne stanowią większość populacji świata i czy nam (logopedom) podoba się to czy nie, musimy myśleć o tym, by sami być dwujęzycznymi. Zastanówmy się chwilę nad tym tylko, że gro z naszych dzieci szkolnych już w wieku kilku lat uczęszcza na szereg zajęć z chociażby języka angielskiego. Ja w swojej praktyce spotkałam mnóstwo dzieci z rodzin dwunarodowościowych, np. mama jest Polką, Tata – Niemcem. Dziecko uczęszcza do przedszkola polskiego, ale do szkoły podstawowej już niemieckiej czy też na odwrót. Czasem mama jest Niemką, Tata – Polakiem, dziecko korzysta z edukacji przedszkolnej i wczesnoszkolnej w systemie polskim, ale w domu posługuje się językiem niemieckim.

Na granicy - terapia dzieci bilingwalnych

By przyjrzeć się bliżej zagadnieniu musimy jasno powiedzieć, że między bajki możemy włożyć to, że dzieci dwujęzyczne częściej seplenią czy jąkają się. Nie istnieją ani takie tezy, ani badania naukowe, które udowadniają że zaburzenia rozwojowe, a w tym zaburzenia mowy, są wywołane czy pogłębiane przez jednoczesne przyswajanie dwóch języków. Czym innym są za to trudności takich dzieci, związane z interferencją, czyli występowaniem nieprawidłowości anatomiczno-funkcjonalnymi i przełączanie, transfer kodów językowych. Profesor Jagoda Cieszyńska opracowała zasadę, że „dziecko dwujęzyczne, które w wieku sześciu lat nie realizuje głosek l, sz, ż, cz, dż, r powinno być, tak jak dzieci w kraju, objęte terapią logopedyczną” (Cieszyńska, 2012). Zatem tłumaczenia, że zaburzenia czy opóźnienia mowy wynikają z przyswajania dwóch języków, uznajemy za bezzasadne.

Ale z pewnością mogę zauważyć pracując z dziećmi dwujęzycznym, mieszkającymi na granicy polsko-niemieckiej, że interferencja doskonale poddaje się terapii logopedycznej i warto o nią zabiegać.

Wśród swoich pacjentów mam 7-letnią dziewczynkę, Julkę. Jej dwujęzyczność polega na tym, że mama jest Niemką, a tata Polakiem. Mieszkają we Frankfurcie nad Odrą, ale korzystają z edukacji w polskiej szkole podstawowej. W domu dziecko posługuje się wyłącznie językiem niemieckim, w szkole – językiem polskim. Zajęcia dodatkowe dziewczynki (np. balet) odbywają się we Frankfurcie nad Odrą. Dominującym jest zdecydowanie język niemiecki. Wypowiedzi Julki w szkole polskiej są bardzo bogate słownikowo, z zachowanymi końcówkami gramatycznymi i intonacją, ale koleżanki z podwórka – Polki, mówią o Niej „Gołąbek”. Na poziomie fonologicznym interferencja dotyka u Julki głoski r, poprzez wpływ języka niemieckiego ta głoska jest realizowana tylnojęzykowo, stąd przezwisko wymyślone przez koleżanki. Mowa Julki w szkole nie odbiega znacząco od normy, jednak rotacyzm w myśl polskiej logopedii, jest znaczny. Rodzicom zależy na tym, by Julka zarówno w języku niemieckim, jak i w języku polskim, nie wykazywała żadnych zniekształceń fonetycznych. Pracujemy więc nad minimalizacją interferencji, po to by wywrzeć pozytywny wpływ na samoocenę dziecka i poprzez sukces wtórnie motywować je do pracy nad rozwojem swojej dwujęzyczności. Terapię rozpoczęłam od korekty połykania infantylnego i pracą nad pionizacją języka. Następnie pracowałyśmy nad spółgłoskami dentalnymi by płynnie przejść do terapii stricte przypominającej terapię rotacyzmu dziecka monolingwalnego. Julka robi znaczące postępy, ale co ciekawe, te postępy rodzice zauważają także w jej wypowiedziach w języku niemieckim. Dziewczynka śmielej zabiera głos w różnych sprawach, odważniej wypowiada się, znacząco poprawiła się emisja głosu. Tata Julki mówi, że teraz zaczął słyszeć swoje dziecko, bo wcześniej „coś bąkała pod nosem”.

Nie jest zatem ważne tak naprawdę, jaką wadę wymowy diagnozujemy u dziecka bilingwalnego. Ważniejsze jest, by problemy w realizacji głosek nie stawały się dla dziecka granicą do komunikacji. Nawet tu, w Słubicach, gdzie pracuję i żyję, granice często stanowią skutki złego samopoczucia dziecka bilingwalnego, złego myślenia o sobie, bo przecież dwa miasta przygraniczne (Słubice i Frankfurt) już dawno starają się by jak najwięcej granic przełamać.

Jeśli więc spotykamy dziecko, które mówi w dwóch lub więcej językach. Jeśli ma dużo, naprawdę dużo dodatkowych zajęć językowych, które wymagają od niego nie tylko wytężonej pracy na samych zajęciach, ale i funkcjonowania w innej rzeczywistości językowej, pozwólmy temu dziecku tak funkcjonować. Nie oceniajmy rodziców, bo pewnie chcą dla dziecka jak najlepiej, ale skupmy się nad poprawą samooceny pacjenta i pracujmy, pamiętając że mowa jest jedynym tylko z narzędzi komunikacji.

„TO, ŻE MILCZĘ, NIE ZNACZY, ŻE NIE MAM NIC DO POWIEDZENIA”. KOMUNIKACJA WSPOMAGAJĄCA I ALTERNATYWNA (AAC)

„TO, ŻE MILCZĘ, NIE ZNACZY, ŻE NIE MAM NIC DO POWIEDZENIA”. KOMUNIKACJA WSPOMAGAJĄCA I ALTERNATYWNA (AAC)
Sprawdź »